:)

:)

piątek, 26 grudnia 2014

One Shot- Fedemila :)

    
     
       Kolejna bezsenna noc, kolejne ataki agonii. Żyłam rozpadając się na cząsteczki. Nie byłam w stanie nic zrobić sama, nawet podnoszenie się z łóżka sprawiało mi ból. Myślami wciąż byłam przy tym okropnym wieczorze, kiedy to Federico, nic mi nie mówiąc, powrócił do Włoch. Wiedziałam, że robi to z obowiązku. Jego ojciec był ciężko chory. Chłopak nie miał wyjścia, musiał w końcu wybrać- albo ja, albo rodzina. Życie na dwa domy strasznie go męczyło, aż pewnego dnia nie wytrzymał. Nie chciałam, żeby ze względu na mnie rezygnował z najbliższych. Sama długo namawiałam go do wyjazdu. Rozmawialiśmy o tym dzień w dzień. W końcu kolejna już kłótnia wszystko przeważyła. Federico spakował swoje walizki i powrócił do ojczyzny, zostawiając mnie samą w Buenos Aires.
     Niedługo po jego wyjeździe moja mama poznała ojca Violetty. Dziewczyna szybko stała się moją przyjaciółką. Niestety w dalszym ciągu nie potrafię się przy niej otworzyć na tyle, by opowiedzieć jej co czuję po stracie Federa. Fakt, że są oni kuzynostwem dostatecznie wszystko komplikuje.
     Mój tata, który zawsze był dla mnie wsparciem, po rozwodzie z mamą wyjechał do Anglii. W Londynie mieszka już od ponad 6 lat. Spełnia się tam zawodowo, a także prywatnie. Po niecałym miesiącu przebywania na wyspie, poznał Kate, z którą ma syna. Co roku odwiedzam ich w wakacje, czasem zdarza się, że przyjeżdżają z Johnnym do babci. Wtedy nadrabiamy cały rok zaległości. Spędzamy ze sobą każdą wolną minutę. Ja opowiadam o swoich problemach oraz radościach, a tata dzieli się ze mną swoimi przeżyciami. Uwielbiam te nasze wieczory. To właśnie dzięki jednej z takich rozmów stanęłam na nogi po wyjeździe Federico.
    Niestety teraz cały ten koszmar powraca. Dzisiaj są święta, a rodzina Castillo spędza je w bardzo obszernym gronie, wliczając w to rodzinę z Włoch. Na szczęście udało mi się ubłagać mamę oraz ojca Violetty i pozwolili mi zaprosić mojego tatę i brata na Wigilię. O 13:00 muszę odebrać ich z lotniska. Viola mówiła, że Fede i jego rodzice przylatują o 11:00, dlatego zamierzam wyjść z domu wcześniej, żeby się na nich przypadkiem nie natknąć.
    Spojrzałam na zegarek, wskazywał 10:10. Z reguły wstawałam najpóźniej z rodziny. Olga od samego rana krzątała się po kuchni, a mama i German pojechali jeszcze na zakupy po ostatnie świąteczne upominki. Violetta też miała wybrać się jeszcze do galerii po prezent dla Leona. Ja miałam w planach tylko odebranie taty i Johnnego . Nie mogłam się już doczekać ich przyjazdu, tak strasznie za nimi tęskniłam.
   Powolnym ruchem odsunęłam kołdrę i momentalnie poczułam jak zimne powietrze oplata moją rozgrzaną skórę, pozostawiając na niej malutkie kropeczki w postaci gęsiej skórki. Szybko wstałam z łóżka i skierowałam się do łazienki. Napuściłam  sobie do wanny gorącej wody z zamiarem zrelaksowania się podczas kąpieli. W końcu czekał mnie długi dzień. Wmasowałam w ciało przyjemnie pachnący płyn, a następnie skupiłam się na dokładnym czyszczeniu głowy. Kiedy poczułam się już lepiej, wyszłam z wanny owinięta ręcznikiem i skierowałam się do szafy. Moją uwagę przykuła śliczna sukienka, którą kiedyś uszyła dla mnie babcia. Wiedziałam, że tata ucieszy się kiedy mnie w niej zobaczy, dlatego ściągnęłam ją z wieszaka i nałożyłam na siebie. Kiedy moje włosy lekko już przeschły, wyprostowałam je, a następnie zajęłam się makijażem. Po niespełna 10 minutach schodziłam już na dół do kuchni.
     Olgita już chyba od ponad miesiąca żyje świętami. Cały dom jest wysprzątany na błysk, nigdzie nie można znaleźć choćby cząsteczki kurzu, a w powietrzu unoszą się wyśmienite zapachy starannie przyrządzanych potraw.
-Olga mogę ci w czymś pomóc?- zapytałam z nadzieją, że da mi jakieś zajęcie, dzięki któremu przestanę myśleć o wizycie Włocha.
-Nie trzeba kwiatuszku, poradzę sobie- odpowiedziałam zapracowana nawet na mnie nie patrząc.
     Po chwili zadzwonił dzwonek do drzwi.
-Kogo tam niesie o tej porze?- powiedziała zdenerwowana, wkładając kolejną już blachę ciasta do piekarnika.
-Nie mam pojęcia, pójdę sprawdzić.
     Szybko zeskoczyłam z krzesła i ruszyłam w kierunku drzwi. Gdy je otworzyłam, zobaczyłam mojego przyjaciela Leona, trzymającego dwie duże paczki.
-Cześć Luśka- przywitał się, całując mnie w policzek- jest może Vilu?
-Niestety nie, wyszła do galerii- powiedziałam wpuszczając go do środka.
-Nigdy jej nie ma jak potrzebna. No trudno, Wesołych Świąt Lud! To dla ciebie- powiedział, podając mi jedno duże pudło.
-O jacie! Dzięki Leon-odparłam mocno go ściskając- chodź na górę, też mam coś dla ciebie.
     Złapałam chłopaka za rękę i poprowadziłam do mojego pokoju. Z szafy wyciągnęłam duże pudło obklejone papierem ozdobnym z napisem „Leon” na wieczku.
-Dzięki kochana- powiedział mocno mnie tuląc.
      Po chwili zadzwonił jego telefon, a chłopak spojrzał na mnie przepraszająco i wyszedł odebrać. Nie chciałam siedzieć sama w pokoju, więc postanowiłam pójść na dół do Olgi. Schodząc po schodach usłyszałam kawałek rozmowy mojego przyjaciela.
-Nie Vilu, Lu jeszcze jest w domu, dobrze postaram się ją zatrzymać do tego czasu. Wy już na lotnisku? Dobra, to szybko przyjeżdżajcie. Tak wiem, ja ciebie też, pa- rozłączył się.
      Momentalnie spojrzałam na zegarek- 11:15. Cholera! Miałam szybciej wyjść, żeby nie spotkać Federa. W tej chwili zorientowałam się dlaczego Leon miał mnie zatrzymać w domu. Ustalili to z Vilu, bo wiedzieli, że zamierzam uciec przed tym spotkaniem.
     Szybko zbiegłam ze schodów i ruszyłam do miejsca, w którym stał mój przyjaciel.
-Jak mogłeś?! Wszystko ukartowaliście- krzyknęłam.
-Lu spokojnie, wszystko ci wyjaśnię.
-Co mi chcesz wyjaśniać?- weszłam mu w słowo- Oszukaliście mnie, ty i Vilu wszystko ustaliliście, pewnie jego przyjazd też zaplanowaliście.
     Byłam wściekła, a mój krzyk roznosił się echem po całym domu. Nie mogłam uwierzyć, że moi przyjaciele oszukali mnie w tak podły sposób. Dobrze wiedzieli jak ciężko mi było po wyjeździe Włocha, jak mocno cierpiałam i jak ból rozrywał mi serce na milion kawałeczków.
-Ludmila przykro mi, ale musieliśmy to zrobić. Powinniście ze sobą porozmawiać i wszystko wyjaśnić. Takie rozstanie w gniewie nie jest dobrym rozwiązaniem- powiedział Leon, kładąc mi ręce na ramionach.
-Puść mnie- krzyknęłam, szarpiąc się z nim.
     Próbowałam odepchnąć go od siebie, ale był dwa razy silniejszy. Nie miałam z nim żadnych szans. W końcu jednak brunet wykonał mój rozkaz, a ja szybko pobiegłam do przedpokoju. W pośpiechu ubierałam buty i zarzuciłam na siebie płaszcz.
-I tak nie uciekniesz od rozmowy z Federico- powiedział chłopak, zagradzając mi przejście.
-Leon, daj mi spokój, nie chcę z tobą teraz o tym rozmawiać.
-Ucieczka nic nie da- powtórzył.
-Ale przynajmniej opóźni to w czasie.
     Chwyciłam za klamkę i próbowałam otworzyć drzwi, ale nie chciały ustąpić. Po chwili zdałam sobie sprawę, że są one zamknięte na klucz, który miał w ręku Leon.
-Na górze mam zapasowy- pokazałam mu język niczym pięciolatka i popędziłam do mojego pokoju. W pośpiechu otworzyłam szufladę przy biurku i zaczęłam wyrzucać z niej całą zawartość.
-Lud, proszę cię, pogadajmy na spokojnie.
-Nie mamy o czym rozmawiać Leon. Za chwilę przyjadą, a ja nie chce go widzieć. Nie jestem na to gotowa.
-Nigdy nie będziesz na to gotowa Lu! Zawsze będziesz mówiła, że to zły czas, że nie dasz rady.
-Dobrze, porozmawiam z nim, ale jeszcze nie teraz Leon, proszę cię, zrozum to- powiedziałam błagalnie.
     Czułam jak w oczach zbierają mi się łzy, a niewidzialna rana na moim sercu znów daje o sobie znać. Nie miałam siły stawiać czoła temu, o co prosił mnie przyjaciel. Bałam się spotkania z Włochem, mój strach mnie paraliżował. Wiedziałam, że wystarczy, żeby spojrzał na mnie tymi swoimi czekoladowymi tęczówkami i zrobię dokładnie wszystko czego będzie chciał. Miał nade mną tą przewagę, a ja nie chciałam mu ulegać.
     Wzięłam głęboki oddech, aby choć trochę odzyskać kontrolę nad swoim ciałem, jednak nic to nie dało.
-Nie dam rady Leon, nie jestem na tyle silna- powiedziałam, poddając się.
     Nie miałam już ochoty walczyć. Brunet objął mnie swoim ramieniem i zaczął lekko kołysać, aby dodać mi otuchy.
-Jestem tu z tobą, razem damy radę. Zawsze dawaliśmy, przecież od dzieciństwa wszystkie problemy rozwiązywaliśmy razem.
    Jego słowa podziałały na mnie kojąco. Chłopak był moim przyjacielem od przedszkola. Na dobre i na złe. Nigdy nie potrafiłam się na niego długo gniewać. Jego wsparcie było niezastąpione.
-Wiem- kiwnęłam lekko głową.
     Po chwili usłyszeliśmy uporczywe pukanie do drzwi. Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam czarnego mercedesa Germana na podjeździe. Wiedziałam, że ucieczka nie wchodzi już w grę. Leon i Vilu dopięli swego, a ja muszę zjeść na dół z wysoko podniesioną głową i nie dać po sobie poznać, jak bardzo to wszystko przeżywam.
     Olga poszła otworzyć drzwi, a Vilu już od progu zaczęła wołać Leona.
-Już czas- powiedział chłopak, lekko mną potrząsając.
     Złapał mnie w tali, żebym nie straciła równowagi i poprowadził w kierunku drzwi. Czułam jak każda  komórka mojego ciała spina się w przygotowaniu na cios. Strach doszczętnie paraliżował mój każdy członek. Nie byłam w stanie ruszyć się z miejsca.
-Lu, musisz poruszać nogami, inaczej nie przesuniesz się nawet o milimetr-powiedział mój przyjaciel.
      Spojrzałam na jego twarz i na początku wyczytałam z niej tylko determinację do zaciągnięcia mnie na dół, ale kiedy przyjrzałam się głębiej, zobaczyłam też współczucie. Wiedział jak ciężko mi było po rozstaniu i jak bardzo cierpiałam z tego powodu.
     Powoli zaczęłam poruszać nogami, przesuwając się w żółwim tempie. Gdy byliśmy już na schodach strach znów dał o sobie znać.
-Nie dam rady- powiedziałam szybko odwracając się w kierunku mojego pokoju, jednak brunet wiedział co zamierzam zrobić i zagrodził mi drogę.
-Lu dasz radę!
     Spojrzał mi w oczy, próbując przywrócić mnie do żywych, ale ja zupełnie już zgubiłam granicę zdrowego rozsądku. Chciałam jak najszybciej opuścić ten dom, to miejsce i tych ludzi. Pragnęłam zostać sama i mieć święty spokój.
-Nie dam rady Leon- powiedziałam, dławiąc się łzami, które mimowolnie poleciały z moich oczu.    
     Już nie pamiętam ile razy dzisiaj wypowiadałam to zdanie. Brunet zatrzymał się, widząc moją reakcję i zaczął przyglądać mi się uważnie.
-W porządku Lu, rozumiem- powiedział i przytulił mnie mocno- nie musisz z nim rozmawiać, po prostu tam zejdź, przywitaj się z wszystkimi i ulotnij się, mówiąc, że musisz już iść po Johnnego i tatę. Dasz radę?
-Chyba tak-odparłam.
      Mój przyjaciel ponownie złapał mnie w tali i poprowadził w kierunku przedpokoju. Tym razem się nie wyrywałam, nie miałam już na to siły. Szłam spokojnie, próbując zlokalizować moje płuca, by złapać kolejny, płytki oddech. Z dołu słyszałam dochodzący szmer rozmów i śmiechu.  
     Na ostatnim schodku zatrzymałam się jeszcze raz, głośno łapiąc powietrze. Za ścianą bowiem stała osoba, której tak cholernie potrzebowałam i której brakowało mi bardziej niż kogokolwiek innego. Bałam się, że gdy go zobaczę nie wytrzymam i wybuchnę głośnym płaczem. „Dasz radę, jesteś silna” powtarzałam sobie w duchu.
      W końcu przeszłam przez ostatni schodek i niepewnie weszłam do miejsca, w którym stali. Wszystkie rozmowy momentalnie ucichły, a wzrok każdego skierowany był w moją stronę. Nie odważyłam się powiedzieć pierwszego słowa, na szczęście wyręczyła mnie w tym mama Federa.
-Ludmila, moja kochana, jak ty urosłaś!- wykrzyknęła i podbiegła, by za chwilę przytulić mnie do swojej piersi.
-Dobrze panią widzieć- powiedziałam tylko, kurczowo zaciskając powieki, by żadna z łez, które zbierały mi się w oczach, nie wypadła na zewnątrz.
-Nie wiem jak to możliwe, ale jeszcze bardziej wypiękniałaś- odparł tata Włocha, ściskając mnie mocno.
-Dziękuję- uśmiechnęłam się do niego- Widzę, że już się pan lepiej czuje.
-Jestem teraz zdrów jak ryba- zaśmiał się- a ty gdzieś się wybierasz?
     Spojrzałam na niego zdziwionym wzrokiem, a dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że na nogach mam buty, a na ramionach zarzucony płaszcz.
-Tak, muszę odebrać tatę i brata z lotniska.
-Oh jaka szkoda. Myśleliśmy, że zostaniesz z nami. No cóż w takim razie widzimy się później?- zapytał zasmucony.
-Najprawdopodobniej.
    Pragnęłam opuścić już to miejsce i zerknęłam tęsknie w stronę drzwi. Niestety był to wielki błąd. O framugę opierał się nie kto inny jak On. Poczułam jak moje kolana się uginają, a ciało zaczyna lekko drżeć. Chłopak szybko wychwycił mój wzrok, nie pozwalając oderwać się od jego czekoladowych tęczówek. Ujrzałam w nich niepewność i żal. Szybko odwróciłam wzrok, ale było już za późno. Brunet momentalnie pokonał dzielącą nas odległość. Kątem oka zobaczyłam jak reszta rodziny szybko wychodzi z pomieszczenia, zostawiając nas samych.
-Ludmila- powiedział swoim aksamitnym barytonem, przybliżając się do mnie.
-Federico
     Jego imię, wydobyło się z głębin mojej krtani, kalecząc gardło niczym spory, kanciasty przedmiot. Na piersi w miejscu, gdzie niegdyś dokuczała mi wirtualna rana, poczułam zapowiadające jej powrót uporczywe mrowienie. Ból miał się pojawić, gdy tylko Włoch znów mnie opuści. Nie wiedziałam jak przetrwam kolejne ataki agonii.
-Lu jestem…- wziął głęboki oddech- Jestem ci winien przeprosiny. Nie jestem ci winien o wiele, wiele więcej. Zachowałem się jak skończony idiota. Nie powinienem był stąd wyjeżdżać bez wyjaśnień, bez pożegnania. Po prostu wiedziałem, że jak cię zobaczę, to nie będę w stanie tego zrobić. Nie będę w stanie stąd wyjechać i cię zostawić.
     Dostał słowotoku, mówił tak dużo i szybko, że zrozumienie go wymagało nie lada skupienia.
-Lud ja musiałem to zrobić. Mama sama nie dawała sobie rady, nie mogła pracować i jednocześnie zajmować się chorym ojcem, musiałem jej pomóc. Wiem, że powinienem był ci to powiedzieć już dawno, ale nie potrafiłem tu przyjechać i paść ci do stóp. Bałem się, że mnie odrzucisz, zresztą do tej pory się boję, ale nie mogłem już dłużej żyć w strachu. Wariuję Ludmila, wariuję gdy nie ma cię przy mnie. Jest mi tak strasznie wstyd, proszę wybacz mi…
     Popatrzył na mnie z bólem. Nie wiedziałam co mu powiedzieć, byłam zbyt oszołomiona, by ułożyć jakąkolwiek sensowną wypowiedź.
-Federico…- zaczęłam, ale wszystkie słowa, których chciałam teraz użyć zupełnie wypadły mi z głowy.
-Ja chyba śnię.
     Pokręciłam głową, jakbym nie chciała przyjąć tego wszystkiego do wiadomości. Łzy wezbrały we mnie nagłą falą, by niespodziewanie trysnąć na moje policzki.
-Nie śpisz Lu- przytulił mnie do siebie i koniuszkiem palca otarł słoną ciecz, spływającą dwoma strumyczkami po mojej twarzy- Jestem przy tobie. Kocham cię. Słyszysz? Kocham cię! Zawsze cię kochałem i zawsze będę cię kochać. Odkąd wyjechałem nie było sekundy, żebym o tobie nie myślał.
     Ujął moją twarz w obie dłonie i przysunął się bardzo blisko.
-Przestań!- odepchnęłam go lekko.    
       Znieruchomiał. Nasze twarze dzieliły milimetry.
-Dlaczego mam przestać?
     Od woni jego oddechu zakręciło mi się w głowie.
-Kiedy się obudzę…
     Otworzył usta, żeby zaprotestować.
-Okej- poddałam się.- Niech ci będzie nie śnię. Ale zrozum, kiedy znów wyjedziesz i bez tego będzie mi ciężko.
     Odsunął się o centymetr, żeby móc ogarnąć wzrokiem moją minę.
-Lu czy ty mnie nadal kochasz?- zapytał niepewnie.
-Co za głupie pytanie.
-Głupie czy nie, chciałbym usłyszeć na nie odpowiedź.
     Przez dłuższą chwilę wpatrywałam się w niego niemal ze złością.
-To co czuję do ciebie, nigdy się nie zmieni- oświadczyłam z powagą- Oczywiście, że cię kocham. Nawet gdybyś chciał nie mógłbyś nic na to poradzić!
-To mi wystarczy- szepnął i wpił się w moje wargi.
      Tym razem się nie opierałam- nie dlatego, że był ode mnie silniejszy, ale dlatego, że zabrakło mi silnej woli. Gdy tylko nasze usta się zetknęły nie pozostało po niej nawet śladu.
     Federico całował mnie namiętnie, tak jakby tym jednym pocałunkiem chciał wynagrodzić nad cały rok rozłąki. Ja zresztą nie pozostawałam mu dłużna. Napierałam na niego z taką siłą, jaką jeszcze nigdy w życiu. Sama byłam zdziwiona skąd u mnie takie pokłady energii. Obydwoje uczyliśmy się siebie na pamięć, tak jakbyśmy chcieli zapamiętać każdy choćby najdrobniejszy szczegół.
    Po chwili oderwaliśmy się od siebie, głośno dysząc. Federico oplótł swoje ręce wokół mojej tali i zetknął nasze czoła. Czułam jego słodki oddech, odbijający się od mojej twarzy. Cały czas miałam zamknięte oczy, jakbym bała się, że gdy tylko je otworzę brunet zniknie. Poczułam ciepłe wargi chłopaka na moim policzku, a jego ręka delikatnie gładziła moje włosy. Chciałabym tak zostać już na zawsze, ale zdawałam sobie sprawę z tego, że muszę odebrać tatę i Johnnego z lotniska.
     Niechętnie otworzyłam oczy i spojrzałam na Włocha.
-Muszę iść- powiedziałam cicho.
-Odprowadzę cię- odparł stanowczo.
     Nie miałam siły mu się przeciwstawić, wiedziałam, że i tak nie puści mnie samej.
-A tak w ogóle- odezwał się przybierając swobodny ton i uśmiechając się łobuzersko- Nigdzie się nie wybieram, zostaję tu z tobą w Buenos Aires.
-Ale jak to?- zapytałam niedowierzając.
-Nigdzie się bez ciebie nie ruszę. Widzisz opuściłem cię po to, aby pomóc mamie w opiece nad chorym tatą, ale ojciec już wyzdrowiał, więc…
     Nie dokończył, bo rzuciłam się mu na szyję w przypływie nagłej euforii i radości. Chłopak zaśmiał się tylko w ten uroczy sposób, który tak bardzo uwielbiałam.
-Kocham cię- powiedziałam, patrząc mu głęboko w oczy.

-A ja ciebie- zapewnił mnie. 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Ja wiem jestem okropna, bo dopiero po świętach dodaję niespodzienkę, którą wam obiecałam.
Niestety nie miałam wcześniej czasu, żeby się za to zabrać, ale w końcu się udało.
Napisałam swojego pierwszego w życiu One Shota !!!
Mam nadzieję, że się wam podobał i czekam na jakieś komentarze :)
Ostatnie dialogi (pogodzenie Lu i Fede) są przerobionymi dialogami z książki Stephenie Mayer ,,Księżyc w nowiu"
Pisząc ten fragment akurat pomyślałam o tej książce i wzorowałam się na niej.
Mam nadzieję, że nie jesteście za to źli :/
Jeszcze raz gorąco zapraszam do komentowania C:
Całuję gorąco :*
Wera ;D

2 komentarze:

  1. Wow. to jest cudowne<3 Oddaj trochę talent, bo to w jaki sposób piszesz jest genialne :D Jeszcze raz świetne opowiadanie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. ippppppppp
    słodkie
    cudowne
    przesłodkie
    piszesz genialnie

    OdpowiedzUsuń