Dzisiaj piątek, czas wyjazdu i powrotu do Buenos Aires. Jeszcze parę dni temu nie mogłam się doczekać tego dnia, a dzisiaj z chęcią przesunęłabym go na koniec mojego kalendarza. Nie wiem jak będzie wyglądało teraz moje życie. Tak bardzo nie chciałam cierpieć i odsuwałam to od siebie jak tylko mogłam najdalej, a tu bum! zjawia się Pasquarelli i niszczy moje dokładnie poukładane życie, wywracając je do góry nogami. Pierwszy raz byłam naprawdę szczęśliwa. Wciąż nie mogę uwierzyć, że ja- Ludmila Ferro- tak po prostu się zakochałam.
Stoję na balkonie i ostatni raz grzeje się w promieniach słońca. Jeszcze wczoraj lało tutaj niemiłosiernie, a dziś znów klimat hiszpański nas nie zawodzi. Chmury leniwie przesuwają się po błękitnym niebie, jakby nie miały żadnych zmartwień i trosk, a ciepłe słoneczko co chwilę chowa się za nimi, bawiąc się z nami w berka. Moja walizka czeka już przygotowana przy drzwiach, a dziewczyny biegają po pokoju i wpychają do swoich bagaży ostatnie rzeczy. Jest 12.00, za 30 minut wyjeżdżamy z hotelu na lotnisko i tam czekamy na samolot, który zbierze nas do domu. Pierwszy lot do Buenos Aires jest o 13.45, a do Rzymu o 14.30, dlatego nie będziemy mieli za dużo czasu dla siebie. To już koniec wycieczki.
- O czym tak rozmyślasz? -łagodny baryton pieścił moje prawe ucho, a szerokie ramiona owinęły się na mojej talii. Uśmiechnęłam się pod nosem i przekręciłam głowę lekko w bok.
-O tym, że to już koniec -westchnęłam. -Że wracamy do szarej rzeczywistości, w której nie wiem jak się teraz odnajdę.
- Gdybym miał taką możliwość, porwałbym cię ze sobą do Włoch. Nie chcę się z tobą rozstawać -przejechał nosem po moich kościach policzkowych i delikatnie pocałował mnie w szyję. Ja również nie chciałam się z nim rozstawać, nie wyobrażałam sobie jak miało teraz wyglądać moje życie, bez naszych potyczek słownych, pocałunków. Nie czułam się na siłach, żeby wracać do pustego domu.
-Nie chcę wyjeżdżać Fede, tak bardzo chciałabym zatrzymać się w czasie -do moich oczu zaczęła napływać ciecz, a obraz zaczął mi się rozmazywać. Wiedziałam, że będę dzisiaj płakać, ale nie sądziłam, że nastąpi to tak szybko.
-Hej, nie płacz maleńka, będę cały czas przy tobie, może nie na żywo, ale w telefonie, przez skype'a. Został nam tylko jeden rok szkoły, a później wyjedziemy gdzieś razem na studia. Będziemy się widywać, kiedy to tylko będzie możliwe. Przyjedziesz do mnie na święta. Damy radę Lu, musimy -pewność w jego głosie była nie do przebicia.
-Związki na odległość mają małe prawdopodobieństwo przetrwania -szepnęłam.
-Z nami będzie inaczej. Obiecaj mi, że na mnie zaczekasz i poślesz tych swoich adoratorów do diabła. Proszę Lu, to tylko rok, zobaczysz jak szybko zleci -uśmiechnął się do mnie szeroko i pocałował w czoło. Przytuliłam się do niego, jakby to miało wszystko naprawić.
-Ty też musisz mi obiecać, że na mnie zaczekasz i nie zakochasz się w jakiejś długonogiej, pięknej Włoszce -zaśmiał się wesoło i pocałował mnie delikatnie. Lubiłam tego nowego, troskliwego i opiekuńczego Federa. Był cudowny.
-Kocham cię, Lu -powiedział płynnie, a mnie zabrakło powietrza w płucach. -2 słowa, 9 liter -przejechał swoją ciepłą dłonią po moim policzku i obdarzył mnie swoim najpiękniejszym uśmiechem. Stałam tam jak sparaliżowana i nie wiedziałam, jak się zachować. Po chwili na mojej twarzy także rozkwitł szeroki uśmiech, a moja podświadomość cieszyła się razem ze mną jak dziecko.
-Powtórz to -poprosiłam. Byłam najszczęśliwszą osobą na świecie, ale pragnęłam zapewnienia, że on naprawdę to powiedział, a nie moja szalona wyobraźnia płata mi figla.
-Kocham cię -szepnął tuż przy moim uchu. -Kocham cię, kocham cię, kocham cię -powtarzał, śmiejąc się wesoło, a ja uśmiechałam się tylko od ucha do ucha, niezdolna żeby cokolwiek powiedzieć. Nie mogłam w to uwierzyć. Powiedział to!!! Cholera, on naprawdę w końcu to zrobił!!! Nieświadoma tego co robię wspięłam się na palce i pocałowałam go, tak po prostu nie myśląc o niczym. W mojej głowie jak echo huczały teraz dwa piękne słowa, a ja byłam zbyt pochłonięta wydarzeniami, które się przed chwilą zdarzyły, żeby myśleć o czymś innym. Po chwili usłyszeliśmy jak drzwi balkonowe się otwierają, a stojąca w nich Violetta mruknęła coś porozumiewawczo do będącej obok Fran.
-Wiem, że nieładnie jest przerywać w tak przesłodkiej chwili, ale musimy już iść lovelaski -odwróciliśmy się momentalnie w jej stronę, a ona krzywiąc się zaczęła imitować wymioty. Cała Violetta.
Pięć minut później wszyscy siedzieliśmy już w autokarze w drodze na lotnisko. Droga minęła mi niezwykle szybko, tak samo jak moment czekania na samolot. Nie mogłam się pogodzić z tym, że tak szybko to wszystko się skończyło. Nie lubiłam momentu pożegnań, nigdy nie wiedziałam co wtedy powiedzieć. Najpierw żegnałam się z Diego, który bez słowa, po prostu przytulił mnie do siebie. Obydwoje nie wiedzieliśmy co powiedzieć, a z oczu zaczęły nam płynąć pierwsze łzy.
-Lu, nie płacz, bo jeszcze pomyślą, że coś ci zrobiłem -uśmiechnął się.
-Nienawidzę pożegnań, Diego. Powinniście jechać z nami do Buenos Aires i nikt by nie narzekał -chłopak delikatnie starł słone łzy z moich policzków i znów przytulił mnie do swojej piersi.
-Mam dla ciebie te czekoladki, które ci obiecałem za siedzenie w autokarze z Pasquarellim -obydwoje zaśmialiśmy się wesoło na wspomnienie tego dnia i chłopak wyciągnął ze swojej torby starannie zapakowane pudełko.
-Przez ciebie będę gruba, Diego -zaśmiałam się.
-Pasquarelli i tak będzie tobą zachwycony -mrugnął do mnie konspiracyjnie i obydwoje znów się zaśmialiśmy.
-Będę tęsknić -spoważniałam i spojrzałam w jego ciemne oczy. Uśmiechnął się smutno i przygarnął mnie do siebie.
-Ja też, Lu, nawet nie wiesz jak cholernie mocno.
Następnie Leon podszedł do mnie i szeroko rozłożył ramiona. Przytuliłam się do niego bardzo mocno i kurczowo zaciskałam powieki, tamując lecące łzy.
-Dbaj o siebie, Lud -jego głos drżał, zdradzając emocje -i o dziewczyny też. Uważaj na tych wszystkich kutasów, którzy będą się do ciebie lepić. Pamiętaj, że dla ich dobra, lepiej żeby trzymali się od ciebie z daleka, bo żaden z nich nie chciałby dostać od Federa -obydwoje wybuchnęliśmy głośnym śmiechem, który nijak się miał do łez, które leciały nam z oczu.
-Ty też o siebie dbaj Leon i nie pij tak dużo kawy, bo mnie już tam nie będzie i kto ci ją załatwi? Mój urok osobisty nie działa tak dobrze przez telefon -chłopak uśmiechnął się szeroko i przytulił mnie mocno do siebie.
-Musisz nas odwiedzić. Obiecaj, że to zrobisz, Lud!
-Dla ciebie wszystko -uśmiechnął się szeroko i zaczął delikatnie gładzić moje włosy. Po chwili znalazł się koło nas Pasquarelli, który z udawanym oburzeniem zaczął kręcić głową.
-Tylko na chwilę pozwalam ci się zająć moją dziewczyną, a ty już to wykorzystujesz, Verdas -zmrużył oczy i podparł się pod boki.
-Widzisz mówiłem, że musisz uważać na kręcących się koło ciebie facetów -Leon zaśmiał się melodyjnie, a Fede mu zawtórował. Po paru minutach przyszła do nas również Viola, zrozpaczona wpadając w objęcia bruneta, więc razem z Federico wycofaliśmy się dyskretnie do tyłu. Spojrzałam w te piękne, czekoladowe oczy i byłam zgubiona. Momentalnie łzy z moich oczu zaczęły płynąć nieprzerwanym strumieniem. Federico przygarnął mnie do siebie, chowając swoją głowę w zagłębienie mojej szyi. Nie wiem ile tak staliśmy, napawając się ostatnimi wspólnymi chwilami, ale żadne z nas nie chciało tego przerywać.
-To tylko rok -szepnął kojąco do mojego prawego ucha. -Tylko jeden, cholerny rok Lu.
-Wiem, damy radę Pasquarelli, przecież musimy -uśmiechnął się do mnie smutno i jeszcze mocniej przytulił do siebie.
-Cholera, ja naprawdę cię kocham Ferro.
-Ja ciebie też, ale teraz musisz dbać o mamę. Nie o mnie, nie o chłopaków, tylko o twoją mamę. Informuj mnie o wszystkim dobrze? Pamiętaj, że ja też cholernie się martwię -w moich oczach lśniły łzy, ale zatrzymywałam je wszystkimi możliwymi sposobami. Widziałam jak Federico również z nimi walczy. To wszystko nas przerastało.
-Dobrze -odpowiedział tylko i nim się zorientowałam znów złączył nasze usta. Całowaliśmy się tak jakby każde z nas chciało zapamiętać tą chwilę już na zawsze. Nic się nie liczyło, a w mojej głowie panowała kompletna pustka. Jak z oddali słyszałam komunikat, który mówił że samolot do Buenos Aires wyrusza z pasu startowego za pięć minut. Szybko oderwałam się od ust Włocha i nie patrząc na niego, pospiesznie się odwróciłam i odeszłam. Czułam na sobie jego wzrok, ale nie byłam w stanie się odwrócić. Wiedziałam, że jeśli to zrobię, to nie wsiądę już do samolotu i z płaczem znów wpadnę w jego ramiona. Czułam jak gorące łzy lecą po moich policzkach, ale nie przyjmowałam się tym. Violettą i Francesca były tak samo zapłakane jak ja. Złapałyśmy się za ręce, aby dodać sobie nawzajem otuchy i weszłyśmy do samolotu. To był koniec naszego wyjazdu do Hiszpanii.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
No i mamy ostatni rozdział :)
Pojawi się jeszcze epilog i rozdział dodatkowy, taka mała niespodzianka.
Szczerze mówiąc jak pisałam ostatni akapit to przeszło mi przez myśl czy nie zrobić jakiejś katastrofy lotniczej, ale przecież nie mogę być taką zołzą : D
Wstałam dzisiaj z ogólnym poczuciem beznadziei. Na niebie kłębiły się ciemne chmury, słońce schowało się gdzieś za horyzontem i zachowywało się jakby miało nas wszystkich głęboko w dupie. Nie obchodziło go w ogóle, że dzisiaj jest ostatni dzień naszego obozu i ludzie mają plany. Mieliśmy dzisiaj z Leonem spędzić czas razem, przecież to były nasze ostatnie chwile! Miało być gorąco, pachnąco i zajebiście, a co nam pozostało? Jedno, wielkie, mokre gówno i nie mówię teraz tylko o pogodzie. Ludmila znów płacze tylko tym razem nie przez wielkiego przystojnego dupka, który ma na nazwisko Pasquarelli, ale z jej powodu. Twierdzi, że zachowuje się jak pieprzona egoistka, bo ze względu na nią chłopak zdecydował się zostać dodatkowo jeden ostatni dzień. Wszyscy cholernie mu współczujemy i myślę, ze po cichu każdy z nas go trochę podziwia. Nie jest łatwo zostać mając świadomość, ze jego matka leży umierająca w szpitalu. Och, życie to jedna wielka katastrofa!
Zasłoniłam szybko firany, żeby zakryć ten paskudny obraz za oknem. Zostałam w pokoju zupełnie sama, dziewczyny nagle się gdzieś ulotniły, zaraz po tym jak James powiedział, że dzisiaj mamy dzień wolny. Niby super, ale jednak pogoda niszczyła wszystkie moje genialne plany na spędzenie tych ostatnich chwil w przyjemniej atmosferze. Leon też gdzieś wyparował i nie wiem za bardzo czy powinnam się martwić i czy sobie nic jeszcze nie uszkodził, bo miał do tego naturalne zdolności. Do tej pory nie wiem jak on sobie poradził mieszkając we Włoszech i mało tego, grając w nogę w tej ich szkolnej drużynie! Chyba opatrznosc boża wzięła go w opiekę widząc biedne, nieudolne i tak cholernie kochane duże dziecko- najlepsze co mi się w życiu przytrafiło. Kochałam go na zabój i nie potrafiłam już teraz wyobrazić sobie życia bez tej cudownej mordki przy boku. Gdyby tylko coś mu się stało, umarłabym razem z nim. To przerażające jak bardzo jesteśmy w stanie uzależnić się od drugiej osoby, ale tak właśnie było ze mną. Byłam uzależniona od Verdasa, jego obecności, dotyku, pocałunków, od niego całego.
Opadłam delikatnie na poduszki, ale nie było mi dane długo leżeć, bo zaraz usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Spojrzałam w tamtą stronę i ujrzałam uśmiechniętego Leona, wyglądającego zza framugi. Chłopak przekroczył próg, zamknął za sobą drzwi i przysiadł przy mnie na łóżku.
- Beznadziejna ta dzisiejsza pogoda, co? -złapał pasmo moich włosów i zaczął się nimi bawić, przewracając je zgrabnymi ruchami między palcami. Zamknęłam oczy i rozkoszowałam się jego zapachem, dotykiem i obecnością. Starałam się wszystko zapamiętać jak najlepiej, żeby w Buenos Aires móc czasem wrócić do tej chwili przynajmniej we wspomnieniach. Otworzyłam powoli oczy i ujrzałam nad sobą pochylającego się chłopaka, jego szmaragdowe oczy, brązowe włosy i delikatne wargi, które wykrzywione były teraz w cudownym uśmiechu. Podniosłam się lekko do góry i musnęłam je delikatnie. Kochałam tego człowieka, tak już było, nawet jeśli chciałabym z tym walczyć, nie miałabym najmniejszych szans.
-Chodź, zabieram cię gdzieś -wyciągnął do mnie rękę i uśmiechnął się tajemniczo.
-Gdzie? -zachwywałam się jak małe dziecko, któremu rodzice chcą zrobić niespodziankę, ale ono nie jest w stanie długo czekać. Szybko wstałam z łóżka i łapiąc Leona za rękę opuściłam nasz pokój. Brunet zaczął się ze mnie śmiać i poprowadził mnie do schodów ewakuacyjnych w hotelu.
-Niespodzianka! -krzyknął mi rozpromieniony do ucha, a ja spojrzałam na niego jak na idiotę.
-Schody ewakuacyjne? To już lepiej chodźmy do szafy, tam przynajmniej na końcu może być Narnia -chłopak znów zaczął się śmiać i pocałował mnie w policzek.
-Idziemy na górę, moja droga -spojrzałam na niego zdziwiona i jednocześnie zafascynowana. Zawsze lubiłam robić dziwne rzeczy i zastanawiało mnie też co takiego wykombinował Leon. Szybko pokonywałam kolejne schodki, a ciekawość przybierała na sile z każdym stopniem. W końcu zatrzymaliśmy się przed dużymi brązowymi drzwiami, które Leon otworzył jakimś dużym kluczem. Niepewnie przekroczyłam próg, a moim oczom ukazała się cudowna panorama Madrytu od której ciężko było odwrócić wzrok. Biegiem pognałam do barierek bezpieczeństwa, żeby znaleźć się jak najbliżej tego boskiego widoku.
-Podoba ci się?
-Leon tu jest cudownie! -rzuciłam się na szyję mojemu chłopakowi i dziękowałam Bogu, ze mi go zesłał.
-Lu, Fran i dwójka tych włoskich idiotów pomogła mi też przygotować to -obrócił mnie lekko, a moim oczom ukazał się kosz piknikowy, stojący na środku rozłożonego koca. Gdzieniegdzie ustawione były też małe pachnące świeczki, stwarzające piękną aurę. Zabrakło mi słów. Nigdy nie miałam z tym problemu a teraz stałam tam na środku tego bajecznego poddasza i nie wiedziałam co mam powiedzieć. Byli niesamowici, gdyby tylko teraz tu przyszli wycałowałabym każdego z osobna.
-Dziękuję -to jedyne słowo, które teraz byłam w stanie wydusić -Kocham cię, Leon.
-Najmocniej Vilu -poczułam jego ciepłe wargi na swoich i wszystko zupełnie przestało się liczyć.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
-Gdzie idziemy Diego? -kolejny raz zadawałam to pytanie i kolejny raz zamiast odpowiedzi słyszałam głuchą ciszę. Od pół godziny szliśmy gdzieś ulicami Madrytu, a z nieba kapał wnerwiający deszcz. Na domiar złego mój chłopak zupełnie nie chciał mi powiedzieć dokąd idziemy i co chwilę sprawdzał coś na mapie. Przeczuwałam, że chyba się zgubiliśmy, ale Diego uparcie uważał, ze wie dokąd idzie, ba! on Madryt znał jak własną kieszeń. Dobre sobie, mnie nie oszuka. Dobrze, ze przynajmniej wzięliśmy ze sobą płaszcze przeciwdeszczowe, może wyglądaliśmy jak para wielbłądów, ale przynajmniej było nam sucho. Niestety gorzej z ciepłem, było mi cholernie zimno i chciałam już dojść w to jego wymarzone miejsce, albo przynajmniej napić się gorącej herbaty i zapomnieć, o tym, że mój genialny chłopak wyprowadził nas, właściwie to nawet nie wiem gdzie. Mijaliśmy kolejne kawiarenki i za każdym razem tęsknie zerkałam w stronę każdej z nich. Po kolejnych 20 minutach bezsensownego marszu byłam coraz bardziej zła, zatrzymalam się raptownie i nawet nie myślałam ruszać w dalszą drogę.
-Co się dzieje Fran, czemu stoimy? -Diego spojrzał na mnie zdziwiony i schował mapę to kieszeni.
-Bo idziemy teraz na kawę -próbowałam resztkami sił panować nad sobą i nie wybuchnąć teraz na środku ulicy.
-No co ty jeszcze 10 minut i będziemy na miejscu -wyciągnął do mnie dłoń, ale ja dalej uparcie stałam w miejscu.
-Idziemy na kawę Diego, jest mi zimno, cały czas pada, a ty nie wiesz gdzie iść, nie mam zamiaru nigdzie chodzić albo idziesz sobie sam, albo idziesz ze mną do kawiarni, wybór należy do ciebie -wyminęłam go wściekła i weszłam do pierwszego przytulnego i ciepłego miejsca, które napotkałam po drodze. Zajęłam miejsce przy jednym ze stolików i zaczęłam studiować menu, a kiedy w końcu się zdecydowałam, podniosłam wzrok znad karty i zobaczyłam siedzącego naprzeciwko mnie Hernandeza.
-Co bierzemy? -zapytał naburmuszony, a ja uśmiechnęłam się do niego szeroko.
-Z racji tego, ze zdecydowałeś się tu zjawić ty możesz wybrać co weźmiemy -chłopak wystawił mi język na miarę pięciolatka i poszedł złożyć zamówienie. Roześmiałam się głośno i zaczęłam oglądać wnętrze kawiarenki. Wszędzie dominował ciepły brąz, na każdym ze stolików była pachnąca świeczka, a w kącie sali był mały zestaw do karaoke, przy którym ludzie się gromadzili i wspólnie fałszowali do mikrofonu. Im gorzej ktoś śpiewał tym większe brawa dostawał, a ludzie śmiali się i śpiewali razem z nim. Zawsze lubiłam patrzeć na takie zabawy, ja sama nigdy nie mogłam pozwolić sobie na choćby najmniejszą nieczystą nutę. W OnBeat nie było miejsca dla ludzi, którzy coś źle robili. Albo jesteś dobry i zrobią z ciebie gwiazdę, albo nie masz czego szukać w tej szkole. Proste.
-Podoba ci się to? -nawet nie zauważyłam, ze Diego już wrócił i mnie obserwuje.
-Zawsze tak chciałam, dobrze się bawić i nie myśleć o tym, co sobie o mnie pomyślą ludzie -uśmiechnęłam się smutno i wsypałam dwie łyżeczki cukru do mojej kawy.
-No to na co czekasz? Idziemy! -chłopak pociągnął mnie za rękę i nim zdążyłam choćby zaprotestować trzymaliśmy już mikrofony.
-Śpiewaj najgorzej jak umiesz, krzycz to mikrofonu i baw się. Zapomnij o tych wszystkich osobach, tu i tak nikt cię nie zna -sztyn uśmiechnął się do mnie i zaczął śpiewać. Miał bardzo ładną barwę głosu, ale specjalnie nie trafiał w dźwięki, a ludzie wiwatowali i śpiewali razem z nim jakąś starą beznadziejną piosenkę. W środku utworu chłopak nie wytrzymał i zaczął się śmiać, a razem z nim śmiała się cała kawiarnia. Postanowiłam do niego dołączyć i na początku starałam się śpiewać czysto, ale po chyba 5 piosence zaczęłam się drzeć do mikrofonu razem z pozostałymi ludźmi. Nie obchodziło mnie to czy ktoś to słyszy i co sobie o mnie pomyśli, liczyło się tylko to, ze dobrze się bawiłam i w końcu zapomniałam o graniu cudownej i ułożonej Francesci. Teraz byłam sobą i mogłam pokazać również to, że nie jestem idealna, bo nikt z nas nie jest i to jest w tym wszystkim najcudowniejsze, ale jeśli mamy osobę, która akceptuje nas takimi jacy jesteśmy to wygrywamy największy skarb w życiu i ja także go wygrałam, bo stoi teraz koło mnie i tak samo jak ja dobrze bawi się, okropnie fałszując przy jakiejś starej piosence Kate Perry.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
-Federico gdzie mnie prowadzisz ?
- Niespodzianka, wytrzymaj jeszcze chwilę i wszystkiego się dowiesz.
Od dobrych 20 minut przestało padać i Federico uparł się, żeby mnie gdzieś zaprowadzić. Widziałam tylko jak bierze jedzenie, które udało nam podebrać z koszyka Leona i poczułam jak zakłada mi opaskę na oczy. Od tej pory nie wiem gdzie jesteśmy, jak daleko jeszcze do celu i co mamy w planach robić. Jedna wielka niewiadoma. Po jakiś 10 minutach drogi w końcu przystanęliśmy, a Fede ściągnął mi opaskę z oczu. Znajdowaliśmy się na dużym polu do golfa, nie wiem dlaczego i nie wiem po co. Spojrzałam na mojego towarzysza pytającym wzrokiem, a on uśmiechnął się do mnie szeroko.
-Urządzamy piknik moja droga, tak właśnie! -klasnął w dłonie. -Będziemy jeść same dobre rzeczy, rozmawiać o głupotach i teraz staniemy się najszczęśliwszymi ludźmi na świecie. Przynajmniej taki jest plan -mrugnął do mnie konspiracyjnie, a ja po prostu nie mogłam się powstrzymać i roześmiałam się, widząc jego minę.
-Czy ty się właśnie ze mnie śmiejesz, Ferro? -podszedł do mnie i zmierzył swoim badawczym wzrokiem od góry do dołu.
-Ależ jakbym śmiała, Pasquarelli -uniosła ręce do góry w obronnym geście, ale i tak za dużo mi to nie pomogło, bo brunet złapał mnie w pasie i zaczął obracać na wszystkie strony świata. Na nic zdały się moje piski i zapewnienia, ze już nie będę się z niego śmiać. Kręcił się ze mną w najlepsze i teraz to on śmiał się, gdy ledwo stałam na nogach, a moja twarz przybrała zielonkawy odcień.
-Tylko mi tu nie wymiotuj Lu, bo jeszcze pomyśle, że to reakcjach alergiczna na mój widok. Ostatnio też przyprawiłem cię o mdłości, chociaż jeśli ma to się kończyć tak jak ostatnio to jestem w stanie zaryzykować -gadał jak najęty a moja głowa miała nie lada problem z ogarnięciem wszystkich informacji. Mdłości. On. Reakcja alergiczna. Ostatni raz. Cholera jemu chodzi o pocałunek, przecież ostatnio jak źle się poczułam to pomógł mi trafić do pokoju, a później się całowaliśmy. Szczerze mówiąc ja też bym to z chęcią powtórzyła. Zmróżyłam oczy i spojrzałam na ten szeroki uśmiech malujący się na jego twarzy. Pokręciłam rozbawiona głową i zabrałam się za rozkładanie koca i jedzenia, które mieliśmy ze sobą. Kiedy pochłonęliśmy już całe ciasto czekoladowe, zaczęliśmy bawić w jakieś głupawe gry z przedszkola. Ganialiśmy po całym polu golfowym, grając w berka i śmialiśmy się przy tym w najlepsze. Zachowywaliśmy się jak dzieci i nic nie było w stanie zepsuć nam tej cudownej zabawy.
Po kolejnych już wyścigach wyczerpani opadliśmy na koc i oddychaliśmy głęboko leżąc obok siebie. Przymknęłam powieki i rozkoszowałam się zapachem świeżego powietrza i leżącego koło mnie Pasquarelliego. Czułam się wolna, beztroska i szczęśliwa, tak jak jeszcze nigdy w życiu.
-Lu?
-Tak Fede? -odemknęłam lekko powieki i uśmiechnęłam się widząc pochylonego nade mną bruneta. Nie wiedziałam o co chce zapytać, ale jego twarz wyrażała pełną powagę, więc bałam się o co może chodzić.
-To co powiedziałaś wczoraj -zawahał się -że mnie kochasz. Zrobiłaś to tylko dlatego, bo bałaś się, że wyjadę? -jego oczy były tak brązowe jak jeszcze nigdy w życiu, wpatrywał się we mnie przerażony i oddychał płytko.
- Nie -odpowiedziałam stanowczo i zobaczyłam jak z ulgą wypuszcza powietrze z płuc -zrobiłam to, bo wtedy to do mnie dotarło, wtedy zdałam sobie sprawę, ze tak właśnie jest i nie zmienię tego, choćbym nie wiadomo ile razy się oszukiwała -nie wiedziałam co jeszcze mam dodać, ale nie musiałam się nad tym zastanawiać, bo wargi chłopaka z ogromną delikatnością opadły na moje. Nie spodziewałam się po nim, takiej czułości, nigdy w ten sposób się nie całowaliśmy i była to dla mnie miła odmiana. Nasze czoła zetknęły się, a palce były splecione po obu stronach mojej głowy. Było naprawdę cudownie i romantycznie.
Po chwili chłopak podał mi rękę i nie puszczając jej podnósł mnie, a następnie złapał w tali i zaczął lekko kołysać. Rozśmiałam się widząc, ze chce ze mną tańczyć na środki pola golfowego, ale nie przeszkadzało mi to, nie przeszkadzał mi nawet delikatny deszcz, który znowu zaczął kropić. Tańczyliśmy przytuleni do siebie i nikt ani nic nie było w stanie zepsuć tej chwili. Byliśmy tylko my. Ja i On. Razem.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Strasznie przepraszam, że rozdział tak późno, ale nie miałam ani weny, ani czasu żeby cokolwiek publikować.
Czekam na wasze opinie.
Jeszcze jeden rozdział i epilog, mam nadzieję, że tym razem szybciej uda mi się coś ogarnąć.
Kocham
Wera ;D
-Lud wstawaj! -usłyszałam jak ktoś krzyczy mi do ucha i delikatnie szarpie moje prawe ramię. Otworzyłam zasypane oczy i ujrzałam pochylającą się nade mną Francesce.
-Co się stało? Czemu się tak drzesz Fran? -popatrzyłam na nią zdezorientowana i podniosłam się do pozycji siedzącej.
-Ktoś cały czas puka do drzwi, a jest pierwsza nad ranem, jak pytam kto jest takim idiotą i mnie budzi w nocy to nikt się nie odzywa, a jak uchylam drzwi, żeby zobaczyć zobaczyć kto to, to jego już nie ma! -wrzasnęła przerażona Włoszka.
-Jejku spokojnie Fran, zaraz się tym zajmę tylko daj mi jeszcze trochę pospać -opadłam z powrotem na poduszki i przymknęłam powieki, ale po chwili po pokoju rozległo się głośne pukanie, a za nimi jakieś idiotyczne śmiechy. Fran pisnęła głośno, prosto do mojego ucha, a jej paznokcie wbiły mi się boleśnie w dłoń, którą mocno ściskała.
-Chyba tych idiotów jest więcej niż tylko jeden -popatrzyłam na nią i wystałam z łóżka. -Trzeba im pokazać kto tu rządzi -ubrałam moje duże kapcie w biedronki i w dresie, w którym spałam wyszłam za drzwi. Zapukałam do pokoju na przeciwko, w którym mieszkali Diego, Leon i Fede. Nie musiałam długo czekać, a otworzył mi zaspany Leon.
-Boże Lu pogieło cię? Czemu budzisz mnie w środku nocy?
-Bo potrzebny mi Diego, mógłbyś go obudzić? -zapytałam najbardziej rzeczowym tonem na jaki było mnie stać. Obejrzałam się za siebie w poszukiwaniu osób, które straszą po nocach biedną Fran, ale nikogo nie zauważyłam. Leon wpuścił mnie do środka, a sam zaczął budzić ledwo żywego Hernandeza. Federico też spał, ale gdy Leon wrzasnął prosto do ucha Diego, udało mu się również obudzić Włocha.
-Czego drzesz tą jape Verdas? -zapytał wkurwiony Diego, patrząc na niego wzrokiem zabójcy.
-Bo Lu kazała cię obudzić, ma do ciebie jakąś sprawę -Hernandez popatrzył na niego zdezorientowany.
-W nocy? Kurwa Leon robisz sobie ze mnie jaja?
-Nie, sam zobacz -Verdas machnął ręką w moją stronę, a Diego spojrzał na mnie jak na ducha. Przestępowałam tam z nogi na nogę, czując się skrępowana pod ostrzałem zdziwionych spojrzeń kierowanych w moją stronę. Uśmiechnęłam się blado, a Diego przejechał otwartą ręką po twarzy, starając się nie wybuchnąć.
-Lu powiedz proszę, że to coś naprawdę poważnego i nie mogłabyś zaczekać z tym do rana -jego wzrok świdrował mnie zawzięcie od stóp do głów, a ja zastanawiałam się jak ubrać w słowa sprawę, z którą do niego przyszłam, żeby nie wyjść na kompletną idiotkę.
-Fran ktoś nęka w nocy, cały czas pukają do naszych drzwi, a kiedy je otwieramy ich już nie ma. Diego, ona jest przerażona, a ja nie mogę przez nią spać -rozłożyłam ręce w geście zrezygnowania i spojrzałam na niego smutno.
-Ja pierdole zabije tego gnoja jak go tylko dorwe -chłopak szybko wstał z łóżka i biorąc ze stolika latarkę ruszył do drzwi. -Lu, zostań tu na razie, jak znajdę tego idiote i wypruję mu wszystkie flaki to cię zawołam -skinęłam lekko głową na znak, że zrozumiałam i usiadłam na jego łóżku po turecku. Chłopak wyszedł z pokoju, trzaskając drzwiami, a Leon i Fede wpatrywali się we mnie ze zdziwieniem.
-Wiesz kto to może być? -zapytał Leon, siadając obok mnie, a ja pokręciłam tylko przecząco głową. Nie miałam pojęcia kto mógł nas nachodzić w nocy i robić sobie z tego jakąś idiotyczną zabawę.
-A co z Vilu? Ona też się boi? -Leon spojrzał na mnie niepewnie, a ja zaśmiałam się cicho.
-Ona nawet się nie obudziła, obok niej mogłaby przejechać cała orkiestra, a ona nadal spałaby jak zabita -uśmiechnęłam się do niego szeroko, a chłopak pokręcił lekko głową, próbując zatuszować śmiech.
-Nic się nie zmieniła, cały czas zachowuje się jak Violetta, z którą spędziłem całe dzieciństwo.
-I o której cały czas nawijałaś przez ostatnie trzy lata -wtrącił Feder, siadając obok przyjaciela i klepiąc go lekko w ramię.
-Cholera, naprawdę mieliście ze mną przesrane, skoro zgodziliście się na ten obóz, zamiast kurortu w Los Angeles -Leon zaśmiał się cicho, rozbawiony szturchając bruneta.
-Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo, stary -Fede pokręcił głową, jakby starał się wyrzucić te straszne momenty z pamięci.
-Jeszcze nigdy tak bardzo nie zależało mi na żadnej dziewczynie -Leon przybrał poważny ton, patrząc przed siebie, gdzieś w przestrzeń. -Chyba naprawdę się zakochałem -powiedział to ledwo słyszalnie, a ja i Federico spojrzeliśmy na siebie mimowolnie. Verdas powiedział to z taką łatwością, a dla nas był to mur nie do przeskoczenia. Ani Pasquarelli, ani ja nie umieliśmy przyznać się do tych dziwnych i popieprzonych uczuć, a Leon nie miał żadnego problemu z wypowiedzeniem tych dwóch słów "Kocham cię". Federico opuścił głowę w dół i przejechał do twarzy rękami, a ja poczułam jak całe moje ciało przechodzi dziwny, paraliżujący dreszcz. Leon spojrzał na nas niepewnie i zdziwiony patrzył to na mnie, to na Pasquarelliego.
-Coś się stało? Źle coś powiedziałem? -zapytał w końcu, przerywając niezręczną ciszę. Pasquarelli spojrzał na mnie swoimi czekoladowymi oczami, a ja ledwo widzialnie pokręciłam przecząco głową.
-Wszystko w porządku Leon, cieszę się, że Vilu ma kogoś takiego jak ty -wypowiadając te słowa cały czas patrzyłam na Federico. Potarłam lekko dłonie, które zaraz znalazły się w ciepłym uścisku Włocha. Kątem oka widziałam jak Leon uśmiecha się widząc nasze splecione dłonie, ale nie skomentował tego nawet słowem.
-Wiecie co? Jest środek nocy, a my gadamy sobie w najlepsze, na bank nie wstaniemy jutro wypoczęci -zaśmiał się Verdas i popatrzył na nas wesoło.
-Masz rację trzeba iść spać -zawtórował mu Pasquarelli. Obaj położyli się do swoich łóżek, a ja ułożyłam się na tym, należącym do Diego. Każdy z nas powoli zaczął zasypiać, kiedy nagle przyjemną ciszę zakłócił telefon należący do Pasquarelliego.
-Ja pierdole, kto dzwoni do mnie o tej porze? -przeklął pod nosem brunet i sięgnął po telefon. Kiedy spojrzał na wyświetlacz momentalnie wstał z łóżka i szybko odebrał.
-Tato? Czemu dzwonisz do mnie w środku nocy? -Leon spojrzał na niego zdziwiony i wzruszył ramionami. Następnie po cichutku wstał z łóżka i pokazał mi drzwi od łazienki. Kiwnęłam lekko głową na znak, że rozumiem gdzie idzie i wsparłam się na łokciu, obserwując chodzącego w kółko Pasquarelliego. Był wyraźnie zdenerwowany i co chwilę zerkał nerwowo na swoją walizkę.
-Kiedy to się stało? -powiedział zduszonym głosem i widziałam jak przerażony i bezsilny zaciska dłonie w pięści.
-Jak to nie mogą nic zrobić? Przecież to lekarze do cholery! -walnął pięścią o stolik leżący przy łóżku, a ten zachwiał się pod ciężarem jego dłoni.
-Kiedy? Za tydzień? Dopiero? -widziałam jak wściekłość w jego oczach miesza się ze strachem.
-Jak ona się czuje, tato? -powiedział to ledwo słyszalnie i bezsilny opadł na łóżko z telefonem przy uchu.
-Dwa dni, pieprzone dwa dni -odparł, pocierając wolną dłonią czoło.
-Daj mi znać, gdyby coś się pogorszyło,ja wiem, tato, o wszystkim mnie informuj, dobrze, do usłyszenia -rozłączył się i rzucił telefon o podłogę, a sam usiadł na łóżku i schował twarz w dłoniach.
Patrzyłam na niego zdezorientowana i przerażona. Nie wiedziałam jak mam się zachować w tej sytuacji. Ledwo słyszalnie wstałam z łóżka i podeszłam do niego, zajmując miejsce obok. Podniósł głowę do góry, patrząc na mnie czerwonymi, od niewypłakanych łez, oczami. Przytuliłam go najmocniej jak umiałam, a Federico przyciągnął mnie do siebie, usadowił na swoich kolanach i schował głowę w moje włosy. Gładziłam go lekko po plecach, nie zważając na dreszcze, które co chwilę przechodziły po jego ciele. Nie wiedziałam o co chodzi, ale musiało wydarzyć się coś niezwykle okropnego, skoro Federico tak bardzo się tym przejmował. Poczułam jak chłopak podnosi głowę i lekko się od niego odsunęłam, żeby mieć lepszy widok na jego twarz. Miał zaczerwienione oczy, z których leciały dwie malutkie stróżki łez, jego włosy były potargane, a usta lekko drgały. Nigdy nie widziałam go w takim stanie. Położyłam obie dłonie, na jego policzkach i delikatnie starłam słone łzy. Przymknął lekko oczy, z których nieprzerwalnie płynęła ciecz. Znów przytuliłam się do jego klatki piersiowej, mając nadzieję, że choć trochę pomogę mu tym w cierpieniu. Nie chciałam pytać o co chodzi, wolałam nie naciskać i cierpliwie czekałam aż sam mi powie. Siedzieliśmy w milczeniu kilka minut, aż w końcu poczułam, że Federico się uspokoił i zaczął miarowo oddychać. Wyswobodziłam się z jego obięć i lekko odsuwając się do tyłu spojrzałam w te piękne oczy, które teraz były mokre od łez.
-Moja mama zaraziła się jakimś śmiertelnym wirusem w szpitalu. Pamiętasz jak mówiłem ci, że jest pediatrą? -zapytał przerywanym szeptem, a ja kiwnęłam tylko głową. -Jakiś dzieciak przyniósł to paskudztwo, a mama zajmując się nim sama zachorowała. Dla dzieci to może być zwykła grypa, ale u mamy w organizmie wirus się zmutował -mówił przez łzy, a ja nie śmiałam mu przerywać. Chciało mi się płakać, gdy słuchałam tego wszystkiego, ale wiedziałam, ze nie mogę. Muszę być silna dla niego. -Nie wiedzą jak z tym postępować, dopiero za tydzień ma przyjechać jakiś specjalista, który miał już do czynienia z takim przypadkiem.
Znów przytuliłam go mocno do siebie i poczułam jak teraz po moich policzkach płyną łzy. Nigdy nie poznałam mamy Federa, ale nie wyobrażałam sobie, żeby mogła umrzeć. Nie teraz, nie w taki sposób.
-Muszę tam jechać -usłyszałam ledwie słyszalny głos. -Nie mogę tu bezczynnie siedzieć i czekać na jakieś wieści.
-Nie możesz Federico -poczułam jak po moich policzkach spływają jeszcze większe łzy. Nie wyobrażałam sobie, ze mógłby wyjechać szybciej.-Nic ci nie da to, że tam będziesz. Nadal nie uzyskasz żadnych nowych informacji.
-Nie mogę tu bezczynnie siedzieć -powtórzył zaciskając dłonie w pięści. Zsunał mnie ze swoich kolan na łóżko, a następnie zaczął zbierać swoje rzeczy i niedbale rzucać je do walizki.
-Federico nie możesz wyjechać! -krzyknęłam, wstając szybko i zagrodziłam mu przejście między nim, a walizką.
-Ludmila nie mam czasu na te głupie rozmowy i przekomarzanie, nie rozumiesz jakie to dla mnie ważne?! -zapytał, wymijając mnie szybko.
Wiedziałam, że zachowywałam się jak pieprzona egoistka, ale nie mogłam pozwolić mu wyjechać. On nie mógł mnie zostawić, nie tak szybko.
-Nie możesz wyjechać... -powiedziałam, dławiąc się łzami, które nieprzerwanlnie płynęły z moich oczu. -Nie możesz... -opadłam zrezygnowana na jego łóżko i schowała twarz w dłoniach. To nie mógł być koniec, jeszcze nie teraz.
-W takim razie podaj mi jeden powód, jeden jedyny powód, który mnie tutaj zatrzyma! -krzyknął, stając naprzeciwko mnie. Widziałam wściekłość malującą się na jego twarzy i bezsilność, która sprawiała, że zupełnie nie wiedział co ma zrobić. Jeden powód, jeden dobry powód. Musiałam zrobić wszystko, on nie mógł wyjechać. I wtedy to we mnie uderzyło, to była jedyna szansa, żeby zatrzymać go przy sobie.
-Zakochałam się w tobie, Federico. Chciałeś to usłyszeć prawda? 2 słowa, 9 liter, proszę bardzo. Kocham cię, to jest mój powód dla którego nie możesz wyjechać -szepnęłam, a łzy nagłą falą zebrały się w moich oczach i po raz kolejny wylały się na moje policzki.
Tego wszystkiego było za dużo, nie mogłam już unieść tego ciężaru, który na mnie spadł. Wstałam z łóżka Włocha i nie patrząc na niego, pośpieszne go wyminęłam. Opuściłam ich pokój głośno trzaskając drzwiami i oparłam się o pustą ścianę na korytarzu. Tego wszystkiego było za dużo, miałam już dość, nie potrafiłam unieść mojego krzyża. Po prostu nie dawałam już rady. Zsunęłam się po ścianie i zalałam się kolejnymi łzami, które teraz nieprzerwanlnie leciały, mocząc puchaty dywan na korytarzu.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jak wam się podoba rozdział?
Znów nie połączyłam Fedemili...
No cóż los zawsze przeciwko kochankom XDDD
Czekam na komentarze moi państwo.
Włączyłam opcję komentowania z anonima, więc czekam na hejty.
Do następnego :*
Wera ;D