Kolejna
bezsenna noc, kolejne ataki agonii. Żyłam rozpadając się na cząsteczki. Nie
byłam w stanie nic zrobić sama, nawet podnoszenie się z łóżka sprawiało mi ból.
Myślami wciąż byłam przy tym okropnym wieczorze, kiedy to Federico, nic mi nie
mówiąc, powrócił do Włoch. Wiedziałam, że robi to z obowiązku. Jego ojciec był
ciężko chory. Chłopak nie miał wyjścia, musiał w końcu wybrać- albo ja, albo
rodzina. Życie na dwa domy strasznie go męczyło, aż pewnego dnia nie wytrzymał.
Nie chciałam, żeby ze względu na mnie rezygnował z najbliższych. Sama długo
namawiałam go do wyjazdu. Rozmawialiśmy o tym dzień w dzień. W końcu kolejna
już kłótnia wszystko przeważyła. Federico spakował swoje walizki i powrócił do
ojczyzny, zostawiając mnie samą w Buenos Aires.
Niedługo
po jego wyjeździe moja mama poznała ojca Violetty. Dziewczyna szybko stała się
moją przyjaciółką. Niestety w dalszym ciągu nie potrafię się przy niej otworzyć
na tyle, by opowiedzieć jej co czuję po stracie Federa. Fakt, że są oni
kuzynostwem dostatecznie wszystko komplikuje.
Mój tata,
który zawsze był dla mnie wsparciem, po rozwodzie z mamą wyjechał do Anglii. W
Londynie mieszka już od ponad 6 lat. Spełnia się tam zawodowo, a także
prywatnie. Po niecałym miesiącu przebywania na wyspie, poznał Kate, z którą ma
syna. Co roku odwiedzam ich w wakacje, czasem zdarza się, że przyjeżdżają z
Johnnym do babci. Wtedy nadrabiamy cały rok zaległości. Spędzamy ze sobą każdą
wolną minutę. Ja opowiadam o swoich problemach oraz radościach, a tata dzieli
się ze mną swoimi przeżyciami. Uwielbiam te nasze wieczory. To właśnie dzięki
jednej z takich rozmów stanęłam na nogi po wyjeździe Federico.
Niestety
teraz cały ten koszmar powraca. Dzisiaj są święta, a rodzina Castillo spędza je
w bardzo obszernym gronie, wliczając w to rodzinę z Włoch. Na szczęście udało
mi się ubłagać mamę oraz ojca Violetty i pozwolili mi zaprosić mojego tatę i
brata na Wigilię. O 13:00 muszę odebrać ich z lotniska. Viola mówiła, że Fede i
jego rodzice przylatują o 11:00, dlatego zamierzam wyjść z domu wcześniej, żeby
się na nich przypadkiem nie natknąć.
Spojrzałam
na zegarek, wskazywał 10:10. Z reguły wstawałam najpóźniej z rodziny. Olga od
samego rana krzątała się po kuchni, a mama i German pojechali jeszcze na zakupy
po ostatnie świąteczne upominki. Violetta też miała wybrać się jeszcze do
galerii po prezent dla Leona. Ja miałam w planach tylko odebranie taty i
Johnnego . Nie mogłam się już doczekać ich przyjazdu, tak strasznie za nimi
tęskniłam.
Powolnym
ruchem odsunęłam kołdrę i momentalnie poczułam jak zimne powietrze oplata moją
rozgrzaną skórę, pozostawiając na niej malutkie kropeczki w postaci gęsiej
skórki. Szybko wstałam z łóżka i skierowałam się do łazienki. Napuściłam sobie do wanny gorącej wody z zamiarem
zrelaksowania się podczas kąpieli. W końcu czekał mnie długi dzień. Wmasowałam
w ciało przyjemnie pachnący płyn, a następnie skupiłam się na dokładnym
czyszczeniu głowy. Kiedy poczułam się już lepiej, wyszłam z wanny owinięta
ręcznikiem i skierowałam się do szafy. Moją uwagę przykuła śliczna sukienka,
którą kiedyś uszyła dla mnie babcia. Wiedziałam, że tata ucieszy się kiedy mnie
w niej zobaczy, dlatego ściągnęłam ją z wieszaka i nałożyłam na siebie. Kiedy
moje włosy lekko już przeschły, wyprostowałam je, a następnie zajęłam się
makijażem. Po niespełna 10 minutach schodziłam już na dół do kuchni.
Olgita już chyba od ponad miesiąca żyje
świętami. Cały dom jest wysprzątany na błysk, nigdzie nie można znaleźć choćby
cząsteczki kurzu, a w powietrzu unoszą się wyśmienite zapachy starannie
przyrządzanych potraw.
-Olga mogę ci w czymś pomóc?- zapytałam z nadzieją,
że da mi jakieś zajęcie, dzięki któremu przestanę myśleć o wizycie Włocha.
-Nie trzeba kwiatuszku, poradzę sobie-
odpowiedziałam zapracowana nawet na mnie nie patrząc.
Po chwili
zadzwonił dzwonek do drzwi.
-Kogo tam niesie o tej porze?- powiedziała
zdenerwowana, wkładając kolejną już blachę ciasta do piekarnika.
-Nie mam pojęcia, pójdę sprawdzić.
Szybko
zeskoczyłam z krzesła i ruszyłam w kierunku drzwi. Gdy je otworzyłam,
zobaczyłam mojego przyjaciela Leona, trzymającego dwie duże paczki.
-Cześć Luśka- przywitał się, całując mnie w
policzek- jest może Vilu?
-Niestety nie, wyszła do galerii- powiedziałam
wpuszczając go do środka.
-Nigdy jej nie ma jak potrzebna. No trudno, Wesołych
Świąt Lud! To dla ciebie- powiedział, podając mi jedno duże pudło.
-O jacie! Dzięki Leon-odparłam mocno go ściskając-
chodź na górę, też mam coś dla ciebie.
Złapałam
chłopaka za rękę i poprowadziłam do mojego pokoju. Z szafy wyciągnęłam duże
pudło obklejone papierem ozdobnym z napisem „Leon” na wieczku.
-Dzięki kochana- powiedział mocno mnie tuląc.
Po
chwili zadzwonił jego telefon, a chłopak spojrzał na mnie przepraszająco i
wyszedł odebrać. Nie chciałam siedzieć sama w pokoju, więc postanowiłam pójść
na dół do Olgi. Schodząc po schodach usłyszałam kawałek rozmowy mojego
przyjaciela.
-Nie Vilu, Lu jeszcze jest w domu, dobrze postaram
się ją zatrzymać do tego czasu. Wy już na lotnisku? Dobra, to szybko
przyjeżdżajcie. Tak wiem, ja ciebie też, pa- rozłączył się.
Momentalnie spojrzałam na zegarek- 11:15. Cholera! Miałam szybciej
wyjść, żeby nie spotkać Federa. W tej chwili zorientowałam się dlaczego Leon
miał mnie zatrzymać w domu. Ustalili to z Vilu, bo wiedzieli, że zamierzam
uciec przed tym spotkaniem.
Szybko
zbiegłam ze schodów i ruszyłam do miejsca, w którym stał mój przyjaciel.
-Jak mogłeś?! Wszystko ukartowaliście- krzyknęłam.
-Lu spokojnie, wszystko ci wyjaśnię.
-Co mi chcesz wyjaśniać?- weszłam mu w słowo-
Oszukaliście mnie, ty i Vilu wszystko ustaliliście, pewnie jego przyjazd też
zaplanowaliście.
Byłam
wściekła, a mój krzyk roznosił się echem po całym domu. Nie mogłam uwierzyć, że
moi przyjaciele oszukali mnie w tak podły sposób. Dobrze wiedzieli jak ciężko
mi było po wyjeździe Włocha, jak mocno cierpiałam i jak ból rozrywał mi serce
na milion kawałeczków.
-Ludmila przykro mi, ale musieliśmy to zrobić.
Powinniście ze sobą porozmawiać i wszystko wyjaśnić. Takie rozstanie w gniewie
nie jest dobrym rozwiązaniem- powiedział Leon, kładąc mi ręce na ramionach.
-Puść mnie- krzyknęłam, szarpiąc się z nim.
Próbowałam odepchnąć go od siebie, ale był dwa razy silniejszy. Nie
miałam z nim żadnych szans. W końcu jednak brunet wykonał mój rozkaz, a ja
szybko pobiegłam do przedpokoju. W pośpiechu ubierałam buty i zarzuciłam na
siebie płaszcz.
-I tak nie uciekniesz od rozmowy z Federico-
powiedział chłopak, zagradzając mi przejście.
-Leon, daj mi spokój, nie chcę z tobą teraz o tym
rozmawiać.
-Ucieczka nic nie da- powtórzył.
-Ale przynajmniej opóźni to w czasie.
Chwyciłam
za klamkę i próbowałam otworzyć drzwi, ale nie chciały ustąpić. Po chwili
zdałam sobie sprawę, że są one zamknięte na klucz, który miał w ręku Leon.
-Na górze mam zapasowy- pokazałam mu język niczym
pięciolatka i popędziłam do mojego pokoju. W pośpiechu otworzyłam szufladę przy
biurku i zaczęłam wyrzucać z niej całą zawartość.
-Lud, proszę cię, pogadajmy na spokojnie.
-Nie mamy o czym rozmawiać Leon. Za chwilę przyjadą,
a ja nie chce go widzieć. Nie jestem na to gotowa.
-Nigdy nie będziesz na to gotowa Lu! Zawsze będziesz
mówiła, że to zły czas, że nie dasz rady.
-Dobrze, porozmawiam z nim, ale jeszcze nie teraz
Leon, proszę cię, zrozum to- powiedziałam błagalnie.
Czułam
jak w oczach zbierają mi się łzy, a niewidzialna rana na moim sercu znów daje o
sobie znać. Nie miałam siły stawiać czoła temu, o co prosił mnie przyjaciel.
Bałam się spotkania z Włochem, mój strach mnie paraliżował. Wiedziałam, że
wystarczy, żeby spojrzał na mnie tymi swoimi czekoladowymi tęczówkami i zrobię
dokładnie wszystko czego będzie chciał. Miał nade mną tą przewagę, a ja nie
chciałam mu ulegać.
Wzięłam
głęboki oddech, aby choć trochę odzyskać kontrolę nad swoim ciałem, jednak nic
to nie dało.
-Nie dam rady Leon, nie jestem na tyle silna-
powiedziałam, poddając się.
Nie
miałam już ochoty walczyć. Brunet objął mnie swoim ramieniem i zaczął lekko
kołysać, aby dodać mi otuchy.
-Jestem tu z tobą, razem damy radę. Zawsze
dawaliśmy, przecież od dzieciństwa wszystkie problemy rozwiązywaliśmy razem.
Jego słowa
podziałały na mnie kojąco. Chłopak był moim przyjacielem od przedszkola. Na
dobre i na złe. Nigdy nie potrafiłam się na niego długo gniewać. Jego wsparcie
było niezastąpione.
-Wiem- kiwnęłam lekko głową.
Po chwili
usłyszeliśmy uporczywe pukanie do drzwi. Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam czarnego
mercedesa Germana na podjeździe. Wiedziałam, że ucieczka nie wchodzi już w grę.
Leon i Vilu dopięli swego, a ja muszę zjeść na dół z wysoko podniesioną głową i
nie dać po sobie poznać, jak bardzo to wszystko przeżywam.
Olga
poszła otworzyć drzwi, a Vilu już od progu zaczęła wołać Leona.
-Już czas- powiedział chłopak, lekko mną
potrząsając.
Złapał
mnie w tali, żebym nie straciła równowagi i poprowadził w kierunku drzwi.
Czułam jak każda komórka mojego ciała
spina się w przygotowaniu na cios. Strach doszczętnie paraliżował mój każdy
członek. Nie byłam w stanie ruszyć się z miejsca.
-Lu, musisz poruszać nogami, inaczej nie przesuniesz
się nawet o milimetr-powiedział mój przyjaciel.
Spojrzałam na jego twarz i na początku wyczytałam z niej tylko
determinację do zaciągnięcia mnie na dół, ale kiedy przyjrzałam się głębiej,
zobaczyłam też współczucie. Wiedział jak ciężko mi było po rozstaniu i jak
bardzo cierpiałam z tego powodu.
Powoli
zaczęłam poruszać nogami, przesuwając się w żółwim tempie. Gdy byliśmy już na
schodach strach znów dał o sobie znać.
-Nie dam rady- powiedziałam szybko odwracając się w
kierunku mojego pokoju, jednak brunet wiedział co zamierzam zrobić i zagrodził
mi drogę.
-Lu dasz radę!
Spojrzał
mi w oczy, próbując przywrócić mnie do żywych, ale ja zupełnie już zgubiłam
granicę zdrowego rozsądku. Chciałam jak najszybciej opuścić ten dom, to miejsce
i tych ludzi. Pragnęłam zostać sama i mieć święty spokój.
-Nie dam rady Leon- powiedziałam, dławiąc się łzami,
które mimowolnie poleciały z moich oczu.
Już nie
pamiętam ile razy dzisiaj wypowiadałam to zdanie. Brunet zatrzymał się, widząc
moją reakcję i zaczął przyglądać mi się uważnie.
-W porządku Lu, rozumiem- powiedział i przytulił
mnie mocno- nie musisz z nim rozmawiać, po prostu tam zejdź, przywitaj się z
wszystkimi i ulotnij się, mówiąc, że musisz już iść po Johnnego i tatę. Dasz
radę?
-Chyba tak-odparłam.
Mój
przyjaciel ponownie złapał mnie w tali i poprowadził w kierunku przedpokoju.
Tym razem się nie wyrywałam, nie miałam już na to siły. Szłam spokojnie,
próbując zlokalizować moje płuca, by złapać kolejny, płytki oddech. Z dołu
słyszałam dochodzący szmer rozmów i śmiechu.
Na ostatnim
schodku zatrzymałam się jeszcze raz, głośno łapiąc powietrze. Za ścianą bowiem
stała osoba, której tak cholernie potrzebowałam i której brakowało mi bardziej
niż kogokolwiek innego. Bałam się, że gdy go zobaczę nie wytrzymam i wybuchnę
głośnym płaczem. „Dasz radę, jesteś silna” powtarzałam sobie w duchu.
W końcu przeszłam przez ostatni schodek i
niepewnie weszłam do miejsca, w którym stali. Wszystkie rozmowy momentalnie
ucichły, a wzrok każdego skierowany był w moją stronę. Nie odważyłam się
powiedzieć pierwszego słowa, na szczęście wyręczyła mnie w tym mama Federa.
-Ludmila, moja kochana, jak ty urosłaś!- wykrzyknęła
i podbiegła, by za chwilę przytulić mnie do swojej piersi.
-Dobrze panią widzieć- powiedziałam tylko, kurczowo
zaciskając powieki, by żadna z łez, które zbierały mi się w oczach, nie wypadła
na zewnątrz.
-Nie wiem jak to możliwe, ale jeszcze bardziej
wypiękniałaś- odparł tata Włocha, ściskając mnie mocno.
-Dziękuję- uśmiechnęłam się do niego- Widzę, że już
się pan lepiej czuje.
-Jestem teraz zdrów jak ryba- zaśmiał się- a ty
gdzieś się wybierasz?
Spojrzałam
na niego zdziwionym wzrokiem, a dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że na
nogach mam buty, a na ramionach zarzucony płaszcz.
-Tak, muszę odebrać tatę i brata z lotniska.
-Oh jaka szkoda. Myśleliśmy, że zostaniesz z nami.
No cóż w takim razie widzimy się później?- zapytał zasmucony.
-Najprawdopodobniej.
Pragnęłam
opuścić już to miejsce i zerknęłam tęsknie w stronę drzwi. Niestety był to
wielki błąd. O framugę opierał się nie kto inny jak On. Poczułam jak moje
kolana się uginają, a ciało zaczyna lekko drżeć. Chłopak szybko wychwycił mój
wzrok, nie pozwalając oderwać się od jego czekoladowych tęczówek. Ujrzałam w
nich niepewność i żal. Szybko odwróciłam wzrok, ale było już za późno. Brunet
momentalnie pokonał dzielącą nas odległość. Kątem oka zobaczyłam jak reszta
rodziny szybko wychodzi z pomieszczenia, zostawiając nas samych.
-Ludmila- powiedział swoim aksamitnym barytonem,
przybliżając się do mnie.
-Federico
Jego imię,
wydobyło się z głębin mojej krtani, kalecząc gardło niczym spory, kanciasty
przedmiot. Na piersi w miejscu, gdzie niegdyś dokuczała mi wirtualna rana,
poczułam zapowiadające jej powrót uporczywe mrowienie. Ból miał się pojawić,
gdy tylko Włoch znów mnie opuści. Nie wiedziałam jak przetrwam kolejne ataki
agonii.
-Lu jestem…- wziął głęboki oddech- Jestem ci winien
przeprosiny. Nie jestem ci winien o wiele, wiele więcej. Zachowałem się jak
skończony idiota. Nie powinienem był stąd wyjeżdżać bez wyjaśnień, bez
pożegnania. Po prostu wiedziałem, że jak cię zobaczę, to nie będę w stanie tego
zrobić. Nie będę w stanie stąd wyjechać i cię zostawić.
Dostał
słowotoku, mówił tak dużo i szybko, że zrozumienie go wymagało nie lada
skupienia.
-Lud ja musiałem to zrobić. Mama sama nie dawała
sobie rady, nie mogła pracować i jednocześnie zajmować się chorym ojcem,
musiałem jej pomóc. Wiem, że powinienem był ci to powiedzieć już dawno, ale nie
potrafiłem tu przyjechać i paść ci do stóp. Bałem się, że mnie odrzucisz,
zresztą do tej pory się boję, ale nie mogłem już dłużej żyć w strachu. Wariuję
Ludmila, wariuję gdy nie ma cię przy mnie. Jest mi tak strasznie wstyd, proszę
wybacz mi…
Popatrzył
na mnie z bólem. Nie wiedziałam co mu powiedzieć, byłam zbyt oszołomiona, by
ułożyć jakąkolwiek sensowną wypowiedź.
-Federico…- zaczęłam, ale wszystkie słowa, których
chciałam teraz użyć zupełnie wypadły mi z głowy.
-Ja chyba śnię.
Pokręciłam głową, jakbym nie chciała przyjąć tego wszystkiego do wiadomości.
Łzy wezbrały we mnie nagłą falą, by niespodziewanie trysnąć na moje policzki.
-Nie śpisz Lu- przytulił mnie do siebie i
koniuszkiem palca otarł słoną ciecz, spływającą dwoma strumyczkami po mojej
twarzy- Jestem przy tobie. Kocham cię. Słyszysz? Kocham cię! Zawsze cię
kochałem i zawsze będę cię kochać. Odkąd wyjechałem nie było sekundy, żebym o tobie
nie myślał.
Ujął moją
twarz w obie dłonie i przysunął się bardzo blisko.
-Przestań!- odepchnęłam go lekko.
Znieruchomiał. Nasze twarze dzieliły
milimetry.
-Dlaczego mam przestać?
Od woni
jego oddechu zakręciło mi się w głowie.
-Kiedy się obudzę…
Otworzył usta, żeby zaprotestować.
-Okej- poddałam się.- Niech ci będzie nie śnię. Ale
zrozum, kiedy znów wyjedziesz i bez tego będzie mi ciężko.
Odsunął się
o centymetr, żeby móc ogarnąć wzrokiem moją minę.
-Lu czy ty mnie nadal kochasz?- zapytał niepewnie.
-Co za głupie pytanie.
-Głupie czy nie, chciałbym usłyszeć na nie
odpowiedź.
Przez dłuższą
chwilę wpatrywałam się w niego niemal ze złością.
-To co czuję do ciebie, nigdy się nie zmieni-
oświadczyłam z powagą- Oczywiście, że cię kocham. Nawet gdybyś chciał nie
mógłbyś nic na to poradzić!
-To mi wystarczy- szepnął i wpił się w moje wargi.
Tym
razem się nie opierałam- nie dlatego, że był ode mnie silniejszy, ale dlatego,
że zabrakło mi silnej woli. Gdy tylko nasze usta się zetknęły nie pozostało po
niej nawet śladu.
Federico
całował mnie namiętnie, tak jakby tym jednym pocałunkiem chciał wynagrodzić nad
cały rok rozłąki. Ja zresztą nie pozostawałam mu dłużna. Napierałam na niego z
taką siłą, jaką jeszcze nigdy w życiu. Sama byłam zdziwiona skąd u mnie takie
pokłady energii. Obydwoje uczyliśmy się siebie na pamięć, tak jakbyśmy chcieli
zapamiętać każdy choćby najdrobniejszy szczegół.
Po chwili
oderwaliśmy się od siebie, głośno dysząc. Federico oplótł swoje ręce wokół
mojej tali i zetknął nasze czoła. Czułam jego słodki oddech, odbijający się od
mojej twarzy. Cały czas miałam zamknięte oczy, jakbym bała się, że gdy tylko je
otworzę brunet zniknie. Poczułam ciepłe wargi chłopaka na moim policzku, a jego
ręka delikatnie gładziła moje włosy. Chciałabym tak zostać już na zawsze, ale
zdawałam sobie sprawę z tego, że muszę odebrać tatę i Johnnego z lotniska.
Niechętnie otworzyłam oczy i spojrzałam na Włocha.
-Muszę iść- powiedziałam cicho.
-Odprowadzę cię- odparł stanowczo.
Nie
miałam siły mu się przeciwstawić, wiedziałam, że i tak nie puści mnie samej.
-A tak w ogóle- odezwał się przybierając swobodny
ton i uśmiechając się łobuzersko- Nigdzie się nie wybieram, zostaję tu z tobą w
Buenos Aires.
-Ale jak to?- zapytałam niedowierzając.
-Nigdzie się bez ciebie nie ruszę. Widzisz opuściłem
cię po to, aby pomóc mamie w opiece nad chorym tatą, ale ojciec już wyzdrowiał,
więc…
Nie dokończył, bo rzuciłam się mu na szyję w
przypływie nagłej euforii i radości. Chłopak zaśmiał się tylko w ten uroczy
sposób, który tak bardzo uwielbiałam.
-Kocham cię- powiedziałam, patrząc mu głęboko w
oczy.
-A ja ciebie- zapewnił mnie.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Ja wiem jestem okropna, bo dopiero po świętach dodaję niespodzienkę, którą wam obiecałam.
Niestety nie miałam wcześniej czasu, żeby się za to zabrać, ale w końcu się udało.
Napisałam swojego pierwszego w życiu One Shota !!!
Mam nadzieję, że się wam podobał i czekam na jakieś komentarze :)
Ostatnie dialogi (pogodzenie Lu i Fede) są przerobionymi dialogami z książki Stephenie Mayer ,,Księżyc w nowiu"
Pisząc ten fragment akurat pomyślałam o tej książce i wzorowałam się na niej.
Mam nadzieję, że nie jesteście za to źli :/
Jeszcze raz gorąco zapraszam do komentowania C:
Całuję gorąco :*
Wera ;D